czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział V - Spítha

Jacob
  Ostatni tydzień był... dobry. W miarę. No dobra, trochę. Musiałem zrezygnować z podróży do Nowego Rzymu, a przede wszystkim przyglądać ćwiczącej Shurelii i cierpieć, że nie mogę jej pomóc i wesprzeć. Cóż, nie jesteśmy na siebie źli czy coś w ten deseń, po prostu ona zaczęła odnosić się do mnie z dystansem.
  Czytałem właśnie Kupca Weneckiego, kiedy w obozie rozległy się okrzyki i płacze.
O co chodzi?
  Rzuciłem książkę na bok i wybiegłem z domku. Na zewnątrz zastałem większość herosów przy Wielkim Domie. Niektóre dziewczęta od Afrodyty plakaty, zaś chłopcy od Aresa marszczyli brwi.
-O co chodzi? -spytałem.
Wtedy moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna o nienaturalnie niebieskich oczach. Apollo.
Mimo że był bogiem na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost, a włosy miał potargane.
-Jacobie, Chejron zaginął - nawet jego głos był zachrypnięty, jakby nie mówił od paru dni - Zatem wiem już co nam zagraża. Spokojnie - Tu zwracał się do wszystkich obozowiczócz - Wiem jak zapobiec nieszczęściu. Ale o tym porozmawiamy jutro. Potrzebuję... mocy i sił.
Po tych słowach nasz dyrektor rozpłynął się jak chmura, zapewne udając się do wnętrza Wielkiego Domu. Apollo nie lubił normalnych rzeczy, takich jak używanie drzwi. Ja również udałem się do domku nr 1, w drodze zobaczyłem kątem oka coś białego na sośnie rosnącej przy Wielkim Domie. Przystanąłem.
Wtedy ukazała się cała twarz. To Shurelia, pomachała mi, ale na jej twarzy widziałem zdenerwowanie, co świadczyło jednoznacznie o tym, że słyszała wieści.
Bez słowa odmaszerowałem do domku by położyć się spać.

Będąc herosem trzeba być gotowym na koszmary nocne. Ja nigdy nie byłem. I znowu śniło mi się to.

Stała na scenie. Czarnowłosa piękność w czerwonej sukience. Moja mama. Patrzyłem jak śpiewa, a jej głos roznosi się po całej operze i wprawia w zachwyt widzów.
Była taka kochana, zawsze potrafiła znaleźć dla mnie czas. Nazywała mnie "swoją iskierką miłości".
Miała już kończyć piosenkę i uśmiechnąć się, zawsze sztucznie. Nie chciała by ludziom było jej żal. Miała smutne życie, moi dziadkowie ją bili, potem była gnębiona również przez męża, który zginął rażony piorunem. Powtarzała jak mantrę "Człowiek dobry powinien sam nosić swój smutek, a nie dzielić się nim z innymi".
Ale wtedy wybuchł pożar.
Patrzyłem jak scena płonie, jak moja mama nie ma jak wyjść. Jak pada na kolana i rozkłada ramiona, załamana. Ludzie przepychali się, wrzeszcząc.
-Mamo! Mamoo! - Wolałem - Nie zostawiajcie jej! Ona potrzebuje pomocy!
I jej oczy, wpatrzone we mnie do końca, dopóki nie spłonęła.

Nagle sen się zmienił. Byłem w parku, jeździłem na rowerze z moją mamą. Zdawało mi się nawet widzieć twarz ojca w chmurach. Śmiałem się, dobrze bawiłem. Bylem szczęśliwy. Skręcając zobaczyłem Shurelię.
-Obudź się - powiedziała miękko - obudź się, Jacobie.
Natychmiast zerwałem się z łóżka. Shurelia stała nade mną, dłonie trzymając wcześniej na moich skroniach.  Miała słodko rozczochrane włosy, w które wepnięta była biała stokrotka. I... była bez bluzki, w samym staniku. No dobra, nie w staniku, raczej w bieliźnie sportowej, w której czasem można zobaczyć profesjonalne biegaczki. Miała też zwykłe czarne legginsy, które i tak wydały mi się nieprzyzwoicie seksowne.
-Jacob? - Spytała, zabierając swoje dłonie. Kusiło mnie by poprosić by je jeszcze chwile podtrzymała przy mnie - Jacobie, wszystko w porządku?
- Tak - Na Zeusa, mój głos brzmiał jak gdybym pocierał językiem o papier ścierny. Odkrząknąłem - Czemu... dlaczego tu jesteś, Shurelio?
Zarumieniła się.
-Biegałam w okolicy... - Cóż, odkąd przybyła do obozu jej ciało uległo zmianie. Przestała być taka drobna, na nogach i brzuchu wyraźnie rysowały się mięśnie, a ramiona były zgrabne i silne - i zobaczyłam twój sen - spojrzała mi w oczy - Jacobie, tak mi przykro.
  Puste słowa. Ale zrozumiałem jej dobre chęci.
- Dziękuję - westchnąłem - To ty... to ty zmieniłaś mój sen, prawda?
-Potrafię trochę panować nad snami. Chciałam wywołać w Tobie jakieś szczęśliwe wspomnienie. Wybrałam to. Nie znam Twoich marzeń, więc...
-Ty jesteś moim marzeniem - Przerwałam jej, zanim zdążyłem się powstrzymać. Spojrzała się na mnie swoimi fioletowymi oczyma, które za każdym razem rozpalały jakaś iskierkę w moim sercu.
-Shurelio, odkąd tu przybyłaś nie marzę o niczym innym jak o tobie. Chciałbym cię chronić, czynić szczęśliwszą. Moje serce raduje się, gdy widzi uśmiech na twojej twarzy. Moja dusza krzyczy ze szczęścia, kiedy do mnie mówisz. Nie wiem wiele o miłości, ale jeśli to ona, to nie ma piękniejszego uczucia na świecie.           
    Obserwowałem jej twarz, przez którą przepływały różne emocje od zdziwienia, przez niezrozumienie, po cichą radość. Jej policzki oblane były rumieńcen.
-Jacobie - rzekła w końcu niepewnie - Odkąd pamiętam nikt nie darzył mnie pozytywnym uczuciem. Chodziłam smutna, nauczyłam się tłumić emocje. Ty to zmieniłeś. Przy tobie czuję, że nie jestem nikim. Przy tobie moje serce zaczyna naprawdę bić. To ty sprawiasz, że mam po co żyć. Jesteś moim słońcem, Jacob.
-A ty moim księżycem - Opadła na łóżko, siadając mi na kolanach. Miałem wrażenie że to wszystko fikcja. Objęła mnie i szczerze przytuliła.
- Mógłbym... mógłbym cię pocałować? - Zapytałem niepewnie.
- Ty? - Uśmiechnęła się, a ja po raz pierwszy zobaczyłem, że Shurelia potrafi być niegrzeczna. I seksowna - Ty zawsze możesz.
Pocałowałem ją, a ona odwzajemniła pocałunek. I tak trwaliśmy, dla mnie całą wieczność, dopóki nie odsunęła się ode mnie i powiedziała zachrypniętym głosem (z czego byłem zadowolony)
- Jacobie, idź spać. Potrzebujesz snu. Będę nad tobą czuwać.
   Zasnąłem w jej objęciach.
  
          *          *          *
HEHEHEHEHEHEHHEHEHEHEHE.
:3 Kto wraz ze mną uwielbia romantyzm? Mało go tu, w zamian mamy dużą porcję seksapilu. 3:))
Przepraszam jak zwykle za wszystkie błędy, czasem się jednak coś trafi. ;-;

piątek, 21 listopada 2014

(mini) Rozdział IV - Anisychíes

Chejron
Od kilku tygodni przebywałem w Szkocji. To tu kiedyś znajdowała się główna siedziba Władców Bogów. Choć bitwa odbyła się prawie czterysta lat temu cały czas miałem w pamięci to wydarzenie.
Stałem na przodzie, przywodząc oddziałowi przestraszonych herosów. Byli przerażeni.
Poza jedną osobą.
Ellie... Elena Lewis. To zdecydowanie była najlepsza heroska jaką znałem. Długie, idealne proste ciemne włosy i całkowicie czarne oczy. Jej twarz była podczas bitwy pełna okrucieństwa, ale dla mnie potrafiła się uśmiechnąć.
Ubrana w krwistoczerwoną sukienkę pędziła na koniu i zachęcała do boju. Ares udzielił jej wtedy błogosławieństwa. W pasie przenieszone miała niezliczone miecze, sztylety, meczety i shurikeny.
Była jedną z nielicznych dzieci Hadesa, które zapadły mi w pamięć tak głęboko. Tak naprawdę zajęła ważne miejsce w moim sercu, a nie pamięci. Po wygraniu bitwy odeszła do ojca, by w Podziemiu łapać tych, którzy uciekali od kary. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem.
Stowarzyszenie Władców Bogów istniało od tysiącleci. Myślałem, że już dawno wygasło albo było zbyt słabe, by znów kontynuować swój plan. Najwyraźniej się myliłem.
Sądzili oni, że bogowie nie są nam potrzebni, że to człowiek powinien być nieograniczony. Przez lata studiowania przez nich magii znaleźli coś, co mogło zniszczyć bogów. Nie wiadomo mi jednak co.
Apollo przeszukiwał północną Francję, tam również mógłby trafić na jakiś ślad.
Galopowałem wzdłuż łąk, szukając jakiegokolwiek śladu chociażby życia. I nic.
Po paru kolejnych godzinach przeszukiwania terenu powietrze zrobiło się chłodne. Tak nienaturalnie chłodne.
  Stanąłem zaskoczony, zamierzałem narzucić na siebie płaszcz. Będąc w środku czynności usłyszałem głos.
  To znowu ty...
Po nim nastąpił przeraźliwy, mroczny śmiech. Zacząłem się bać. Przestępywałem z nogi na nogę (kiedy ma się końskie nogi wygląda to naprawdę zabawnie) i czekałem co się stanie.
  Chcę zobaczyć jak uciekasz... Jak biegniesz w strachu...
Nie ruszyłem się, czułem się sparaliżowany.
Nagle tuż przed moimi oczami ukazał się wielki gadzi pysk z jednym czerwonym a drugim białym ślepiem.
Byłem przerażony. Potwór przypominał smoka z ludzkim tułowiem i nogami, wokół niego krążyła złowrogo mgła.
  Czas spać.
Zacząłem się w końcu cofać. Znowu usłyszałem straszny śmiech napastnika. Mgła otaczająca go nagle zaczęła się do mnie zbliżać z zawrotną prędkością. Teraz już naprawdę się odwróciłem i zacząłem galopować jak najdalej od tego potwora. Jego mgła była jednak szybsza. Czułem ją na skórze.
  Czas spać...
Mgła gwałtownie zacisnęła się wokół mnie. Zapadła ciemność.

          *          *          *
Taki tam mini rozdziałek z Chejronem w roli głównej. ;--; przepraszam, nie miałam weny. Za wszystkie błędy ortograficzne/interpunkcyjne itd. wielkie sorry ;ww;

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział III - Fóvos

Meiko
  Ostatnie miesiące układały się świetnie. Wszystko szło po mojej myśli. Byłam blisko wyznania miłości do ukochanej osoby...
Te wspaniałe duże oczy. I brązowe włosy z jasnymi przebłyskami... Nie mogłam przestać o nich myśleć.
Stop, nakazałam sobie. Miłość to słabość. Nie mogłam sobie na nią pozwolić. Postanowiłam więc zająć swój mózg bardziej istotnymi rzeczami.
Więc siedziałam w celi, prawdopodobnie pod ziemią. Ostatnią rzeczą którą pamiętam był spacer. Spacer bo Via Principalis.
Nie wiem co było potem. Napadli mnie? Miałam pustkę w głowie. Zresztą tylko idioci próbowali by mnie pojmać.
Byłam córką Marsa, boga wojny. Od dziecka trenowałam w Akademii Sztuk Walki w Chinach, w legendarnych górach Gù Zhànshì. Panowała tam pełna spokoju atmosfera, potwory nie zbliżały się do tego miejsca. Przez wiele lat mimo instynktu ciągnącego mnie do Wilczego Domu tam mieszkałam.
Przez 10 lat nauki w Akademii nauczyłam się zarówno sposobów samoobrony jak i zakazanych technik. Mówiono, że byłam najlepsza. I byłam tego świadoma. Nawet Lupa była pod wrażeniem. Miałam łatwy start, już na pierwszym roku potrafiłam więcej niż nie jeden centurion.
  Na nic teraz mi się jednak te umiejętności nie przydadzą. Zamknięta w ciemnej celi, w lochu, nawet się nie bałam. Czułam złość. Złość i gniew, i przysięgłam zniszczyć tych, którzy mnie porwali.
Bo nikt nie porywa bezkarnie córki Marsa.

Shurelia
Percy Jackson był interesująca osobą. Jako syn Posejdona miał władzę nad wodą. Był także miłym chłopakiem. Ale czułam, że coś jest nie tak. Że wewnątrz jego serce jest w kawałkach.
-Shurelio, dlaczego właściwie nie śpisz? - Pytał o to już któryś raz. - Bo przecież jesteś córką Hypnosa, boga snów.
- Ja śnię przez cały czas, Percy - No dobra, tak mi się wydawało - Władam snem, ale nie ciągnie mnie do niego. Jestem... odporna.
- To bez sensu - jego głos brzmiał krucho. Nie wiedziałam co przeszedł, ale musiało go to bardzo zranić.
- Bez sensu? A jak ty posługujesz się wodą, to jest z sensem? - byłam lekko rozdrażniona - Tak samo ja używam snu jako ludzkiej słabości.
Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami koloru morza. Było w nich tyle smutku, że zrobiło mi się go żal.
- Shurelio, zdaje się, że jesteś kluczem. Widzisz - Mówił przy ciszonym głosem - paru miesięcy z obózów znikają herosi. Po prostu, jakby rozpłyneli się w powietrzu. Bez względu na wiek, płeć, umiejętności czy boskiego rodzica. Staramy się opanować sytuację... - głos mu drżał - ale wszystko na nic. Nawet bogowie nie są w stanie nam pomóc! Ale Apollo... Apollo przepowiedział Ciebie. "Nadejdzie dziewczę władające snem, ona przyniesie świt". To... ty. Ty jesteś tą przepowiedzianą, jestem pewien. Póki co sądzimy, że to jakaś większa organizacja porywa półbogów, Chejron i dyrektor są obecnie na poszukiwaniach, szukają wskazówek. Tymczasem coraz więcej herosów znika. Nasz wróg... jest potężny. I wychodzi na to, że to ty będziesz musiała go pokonać.
Zatkało mnie. Przecież byłam tu zaledwie od tygodnia. Moja moc się dopiero kształtowała.
Choć odczuwałam zmiany. Widziałam sny innych, mogłam nimi manipulować. Ale i tak byłam bezużyteczna przy takim zagrożeniu.
- Ten cały Chejron... on jest dyrektorem?
- Chejron jest centaurem, nauczycielem. Dyrektorem jest Apollo, za karę.
-Apollo dyrektorem? Ale to przecież bóg, nie powinien...
-Rok temu zdaniem Zeusa narozrabiał, za co musi ponieść karę. Oboje są obecnie na misji w poszukiwaniu... źródła problemu. Niedługo powinni wrócić.
Syn Posejdona spojrzał na mnie.
- To ty. Ja w to wierzę. Możesz nas ocalić. Przede wszystkim ocalić tych porwanych... - Tu jego twarz drgnęła, zapewne porwano kogoś mu bliskiego - Pytanie tylko... czy będziesz mogła?
Nie wahałam się. Obudził się we mnie duch walki. Nie będę pozwalać na bezkarne porywanie herosów, nie ważne czy ich znałam czy nie.
- Będę mogła.

Sky
Nawet podczas podróży pegazem do Obozu Herosów z Percym nie wyjawiłam mu, że posłuchałam jego rozmowę.
Powiedziałam mu, że chciałabym pojechać odwiedzić greckich półbogów, a on był zbyt załamany by odmówić. Odszedł wcześniej by porozmawiać z dziwną dziewczyną o nienaturalnie białych włosach.
Teraz stałam oniemiała i przeglądałam się rzędom domków - każdy był całkowicie inny, każdy adekwatny do boga. W Obozie Jupiter nie mamy takich luksusowych mieszkań...
Zobaczyłam dzieci Merkurego, to znaczy Hermesa, zabawnie grające w karty na dworze, sprytnie przy tym oszukując. Ujrzałam również dwie siostry, prawdopodobnie córki Nemezis. Jedna była znacznie niższa. Rozmawiały.
Ta młodsza nagle mnie zauważyła, i skinęła do swojego rodzeństwa. Obie zaczęły iść w moją stronę.
Och, nie. Nie wiem jak powinnam się zachować. Obie dziewczyny raczej nie miały złych zamiarów.
Obie były drobne i niskie, a jednak wydawały się całkiem niepodobne.
Jedna miała ciemną karnację, brązowe krótkie włosy i ciemne oczy. Na jej twarzy malowała się mało skrywana ciekawość. Wyglądała na osobę sympatyczną, acz nie bardzo rozmowną.
Druga miała jasną skórę, ciemne długie włosy i zielone oczy z pomarańczowymi obwódkami. Miała szeroki uśmiech, już z daleka było widać, że jest osobą śmiałą.
- Witaj! - zawołała ta uśmiechnięta - Jestem Mary, córka Nemezis. To moja siostra.
Twarz jej towarzyszki nagle rozjaśnił uśmiech, jakby przypomniała sobie o czymś zabawnym.
- Hej! Jestem Patricia. Jesteś Rzymianinem? Rzadko tu takich mamy. Czy to prawda, że u was nie ma satyrów? Zazdroszczę wam tego! Serio, nie uwierzyłabyś, co te małe przebrzydłe...
- Patricio, stop - Mary przerwała trajkotanie swojej siostry, i dzięki Hadesowi, bo zaczęłam czuć się nieswojo. - Wybacz jej. Nie zawsze uważa co mówi, ale poza tym jest wspaniała - Tu spojrzała z uśmiechem na siostrę - Kim więc ty jesteś, Rzymianinko?
- Jestem Sky, córka Plutona, II Kohorta.
- Czekaj - Patricia spojrzała na Mary - jesteś siostrą Nica?
- Nie wiem... - odpowiedziałam, bo w sumie nie wiedziałam o kim mowa - Kim jest Nico?
- Synem Hadesa. Twoim bratem.
          *          *          *
Nie wiem co to jest ;-;
Do gry wkroczyła Meiko, arogancka córka Marsa. :3 Zresztą, gdybyście to wy byli tak zajebiści, też byście się mądrzyli. ALE CZEKAJ. Ona jest w kimś zakochana! Tylko czy ktoś wie w kim, hehe? 3:)
Pojawiły się również urocze córki Nemezis :3 Proszę ich nie lekceważyć, odegrają jeszcze dużą rolę. 
I w końcu! Wiadomość o tajnej organizacji i przepowiedni... muszę jeszcze nad tym popracować.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. ;-;
Bywajcie!

Nie, chwila. Jeszcze przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne i interpunkcyjne. No. ;-;

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział II - Filía

Sky
Obóz Jupiter wyglądał pięknie wczesną jesienią. Uwielbiałam po prostu zatrzymywać się w miejscu i patrzeć na zachodzące słońce.
Ale tym razem coś było nie tak. Za każdym razem kiedy kierowałam wzrok ku zachodowi, słońce było ciemno czerwone, smutne. Jakby nie chciało ukazać swojego piękna.
Byłam pewna, że moje oczy są obecnie zielone - czułam smutek. Nigdzie nie mogłam znaleźć Meiko, mojej wspaniałej przyjaciółki i towarzyszki broni. Najgorzej, że szukałam jej już od paru godzin, przechadzając się po całym Obozie i wypytując o nią wszystkich napotkanych herosów. I nic. Nikt jej nie widział, nikt jej nie słyszał. Nie byłam bojaźliwą osobą, ale teraz naprawdę czułam niepokój... i strach.
Postanowiłam przejść się do Percy'ego, tego greckiego herosa. Jakoś tak się wdało w krew nam wszystkim, że gdy tylko mieliśmy jakiś problem, szliśmy do niego.
Zostałam go w jego domu. Poprawka - domu pani Callony, strasznej babci wynajmującej jemu i Annabeth mieszkanie na czas nauki.
Weszłam bez pukania, dom wydawał się cichy. Teraz byłam przekonana, że moje oczy są szare. Widzicie, w zależności od nastroju moje oczy się zmieniają. Potrafią przyjąć niewyobrażalne barwy. Fajne? No, problem zaczyna się kiedy chcesz zrobić zdjęcie do paszportu.
Idąc w stronę pokoju Percy'ego usłyszałam głosy. Ktoś rozmawiał przez iryfon. Może to nieładnie podsłuchiwać innych, ale rozmowa wydawała się tego warta.
-...kolejna zaginiona - Mówił nieznany mi głos - tym razem córka Hefajstosa. Te porwania utrzymujemy w tajemnicy, podajemy fałszywe powody, jak misje... A u was?
- Ann... Oni porwali Ann! - To był głos Percy'ego. Brzmiał słabo, jakby dopiero co przestał płakać.
Reakcji nie było. Rozmówca najwyraźniej sam był oszołomiony faktem, że Annabeth dała się uprowadzić...
Chwila. Meiko też zniknęła. Nie, to bez sensu.
Chociaż...
- Przykro mi - osoba po drugiej stronie iryfonu wreszcie coś wydukała - ale doszła do nas nowa heroska...
Mogłam wręcz zobaczyć, jak głowa Percy'ego odwraca się w stronę tęczy z nadzieją.
- Córka... Hypnosa?
- Tak. Shurelia. Powinieneś ją poznać. Ma... niespotykane zdolności.
- Przyjadę najszybciej jak się da. Tymczasem bywaj, Nico.
Moje nogi zareagowały szybciej niż mózg. Zanim się obejrzałam gnałam bezszelestnie przez dom, potem przez plac, kierując się do domku II Kohorty.
Modliłam się do Plutona, by to był tylko sen, z którego zaraz miała mnie obudzić Meiko.

Jacob
Szykowałem się właśnie do podróży do Nowego Rzymu, na spotkanie z dawnymi przyjaciółmi. Tęskniłem za Michaelem.
Byłem pogrążony w myślach kiedy usłyszałem cichutkie pukanie do drzwi mojego domku.
-Wejść! - zawołałem, po czym zganiłem sam siebie w myślach za takie słownictwo.
Do domku weszła Shurelia. Jej białe jak śnieg włosy związane były w warkocz, w które wpięła parę kwiatów. Jej łagodną twarz rozjaśniał uśmiech. Niecodzienny widok.
- Cześć! - zawołała - Jacob, pamiętasz ten ruch, którego próbowałeś naucz... wyjeżdżasz gdzieś? - jej wyraz twarzy zmienił się na neutralny, pozbawiony uczuć. Trochę mnie to zraniło, ale wciąż starałem się uśmiechać, jak zawsze.
- Tak... zamierzam odwiedzić Nowy Rzym - ciężko było patrzeć jej w oczy i jednocześnie mówić poprawnie.
Spodziewałem się smutku, żalu, ewentualnie gniewu. Byłem jedną z nielicznych osób, które zyskały jej sympatię. Tymczasem jej twarz wciąż była pozbawiona uczuć, choćby najmniejszych. Tak samo jak głos.
- To świetnie. Na... na ile tam jedziesz?
- Na tydzień, może parę dni więcej. Chcę zobaczyć przyjaciół, wiesz.
- Rozumiem. Ja... - Nie dokończyła zdania, bo właśnie ktoś zaczął ją wołać na zewnątrz - muszę lecieć.
Wyszła bezszelestnie. Stałem tak w miejscu jeszcze parę sekund. Na Zeusa! Poszło źle. Chciałbym tam pojechać z Shurelią. Tymczasem ona najwyraźniej nie chciała opuścić tego miejsca. Upałem na łóżko, zdenerwowany obrotem spraw.

Shurelia
Wyszłam z domku nr 1 na zimne powietrze. W jesień bywa tu chłodno.
Osobą, która mnie wolała był Nico. Stał przy Wielkim Domu, z nieznajomym chłopakiem, wyglądającym na 17 lat.
Miał ciemne włosy i zielone oczy, koloru morza. Był dobrze zbudowany, utożsamiał marzenie każdej nastolatki.
Oboje wydawali się być zdenerwowani, szeptali między sobą. Gdy podeszłam dostatecznie blisko, Nico odezwał się do mnie.
- Shurelio, czas, byś poznała Percy'ego Jacksona.

          *          *          *
BUM! Szybko, nie? 8) W każdym razie wcielam swój diabelski plan w życie z wieloosobową narracją 3:) Gdyby ktoś się nie połapał
Sky to córka Plutona, Rzymianka z II Kohorty.
Kolory:
niebieski - szczęście
zielony - smutek
szary - neutralny
brązowe - złość
czarne - rządza mordu 3:)))))))))
jakieśinnekolory - nie wiem B|
Proszę o szczere komentarze, i jak zwykle przepraszam za błędy interpunkcyjne/ortograficzne/jakiekolwiekinnejeszcze.
A! I w następnym rozdziale narrację dostanie Meiko, także nie będę Was dłużej trzymać w niepewności.
Trzymajcie się!

Rozdział I - Vásei

Shurelia
"Pragnę, by się pani dowiedziała, że była ostatnim marzeniem mojej duszy. Od chwili, kiedy panią poznałem, dręczą mnie wyrzuty sumienia, których już wcale nie oczekiwałem. Od chwili, kiedy panią poznałem, słyszę dawne, wzywające mnie ku górze głosy, które w moim mniemaniu umilkły na zawsze. Do głowy mi zaczęły przychodzić myśli, aby..."
- Czy... Czy to Opowieść o dwóch miastach? Usłyszałam głęboki męski głos. Podniosłam głowę. Nade mną stał wysoki chłopak, o niesfornych brązowych włosach i oczach przywodzących na myśl burzowe chmury.
- Tak - odparłam niepewnie, zawstydzona przyłapaniem na czytaniu na głos. Specjalnie szukałam miejsca, by pobyć sama.
Dwa dni temu dopiero się obudziłam. Cóż, ale zanim to zrobiłam, oczywiście musiał mnie odwiedzić ojciec. Wydaje mi się, że zamiast przychodzić normalnie i mówić "Młoda damo, musimy porozmawiać!" on będzie mi mącił w głowie i pozbawiał przytomności.
Będąc nieprzytomna rzecz jasna  widziałam go. Ubrany był ponownie w piżamę w paski, włosy miał potargane, jakby dopiero co wstał z łóżka. Mimo to był bogiem, więc i tak był fantastyczny i przystojny. Marzenie samotnych matek i wdów.
- Shurelio! - przywitał mnie znad kubka bezkofeinowej kawy. Po cholerę bogu kawa? - Jesteś wreszcie! Moja kochana!
Nie odpowiedziałam, bo nie miałam co.
I tak nic nie mówiąc wsłuchiwałam się w jego wyjaśnienia. Opowiadał o tym, że bogowie greccy tak naprawdę istnieją, wciąż mają dzieci ze śmiertelnikami. I ja jestem jednym z nich. Mówił to, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie albo o butach znajomych.
Gdy już zamierzałam zacząć błagać, by przestał i mnie obudził, zmienił temat.
-A, i Shurelio, skarbie... Twoje prawdziwe nazwisko brzmi O'Launter, nie Avoid. Avoid znaczy pustka, a ty pustej nie masz ani głowy, ani serca.
Po tym niecodziennym oświadczeniu się obudziłam. Przywitał mnie Nico di Angelo, młody chłopak o ciemnych włosach i oczach,  syn Hadesa. Tak jakby prowadzący, pod nieobecność dyrektora i Chejrona - kimkolwiek ta dwójka była.
Ojciec doradzał mi zacząć trenować od razu, by być "najlepszą". A co ja robiłam? Po raz setny czytałam Opowieść o dwóch miastach.
Podniosłam się więc, by porozmawiać z przybyszem, który zakłócił mi spokój.
- Tak się składa, że to moja jedyna książka - odpowiedziałam.
Jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
- Ty jesteś Shurelia Avoid, prawda? Jestem Jacob, syn Zeusa - przedstawił się dumnie.
- Shurelia O'Launter. Miło mi Cię poznać. Rzadko spotykam ludzi, którzy przeczytali choć jedną książkę, a co dopiero Opowieść o dwóch miastach.
- Cenię sobie literaturę angielską bardziej niż jakąkolwiek inną! Córka Hypnosa, hm? Czemu więc nie śpisz, kiedy tylko możesz, jak większość jego dzieci?
Zaskoczyła mnie ciekawość w jego głosie.
- Ja w ogóle nie śpię. Po prostu nie sypiam - odparłam, lekko zawstydzona i zarumieniona.
- To niesamowite! - wykrzyknął zdumiony - Więc przyszłaś tu poczytać? - Zapytał ze zdziwieniem.
- No, tak.
- To po co ci ta broń?
Jaka broń, do diabła?
Rozejrzałam się. Po mojej prawej stronie spoczywał srebrny... miecz? Był wspaniały. Wielki, z długą rękojeścią owiniętą fioletowym aksamitem, w kolorze moich oczu. Wyżej ostrze było zakrzywione, w kształt półksiężyca.
- Nie wiem. Nigdy jej nie widziałam.
Podniosłam ją. Była idealnie wyważona, w przeciwieństwie do innych broni które dotychczas miałam w dłoniach.
- Spójrz! - Syn Zeusa zbliżył się i wskazał na rękojeść. Widniał tam napis. -  Vásei. Usypiacz! Zapewne prezent od taty!
Choć wydawało się to niemożliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej i spojrzał na mnie.
- Musisz być kimś specjalnym, skoro Hypnos jest tak hojny - jego głos brzmiał zaskakująco poważnie - Powinnaś zacząć trenować. Ta broń wymaga czasu.
- A czy... - Zawahałam się - czy to ty mógłbyś mnie uczyć? - Mój głos brzmiał niepewnie i krucho, jak szkło.
- No cóż, panno O'Launter, jestem bardzo wymagającym trenerem - odparł zabawnym tonem - Ale tylko pod jednym warunkiem!
No nie. Nienawidzę wymian. Ani warunków.
- Będziesz musiała dać mi poczytać Opowieść o dwóch miastach! - powiedział pewnie, zaskakując mnie.
- Nie ma problemu - znałam prawie całą książkę na pamięć.
- A czy... Mogłabyś ty mi ją czytać? Masz piękny głos - rzekł Jacob. Zdziwiło mnie to. Nikt jeszcze nie uważał mojego głosu za ładny.
Spojrzałam w jego oczy, wyglądające jak niebo podczas burzy. Głęboko w nich krył się strach i niepewność, które nie chciały ujrzeć światła dziennego. Była tam też prośba, jakby chłopak błagał, bym się zgodziła.
A ja nie jestem asertywna, więc się zgodziłam.
Jeszcze tego samego wieczoru po treningu z moim Vásei czytałam mu nad jeziorem Opowieść o dwóch miastach.
          *          *          *
Okay, starałam się. Poległam. Ale liczę przynajmniej na punkty za chęci!  Cytat z Opowieści i dwóch miastach Charlesa Dickensa przełożyła Zofia Popławska.
Chciałabym usłyszeć szczere opinie, zależy mi na nich. ;-;
Oczywiście z góry przepraszam za błędy ortograficzne/interpunkcyjne/jakiekolwiekinnejeszcze.

sobota, 15 listopada 2014

Prolog

Shurelia

Mam na imię Shurelia Avoid, jestem sierotą. No cóż, byłam. Wszystko zmieniło się wraz z dniem, który mógł odmienić moje życie na lepsze, tymczasem sprawił, że jest takie, jakiego sobie nawet nie śniłam.
Po raz kolejny przenoszono mnie do innego domu dziecka. Znowu ludzie skarżyli się, że podaję im jakieś środki odużające, bo czują się wiecznie senni, a w moim towarzystwie mają dziwne sny. I cóż, denerwuje ich też mój wygląd - mam białe jak śnieg włosy i fiołkowe oczy. Uważają, że to przez uszkodzenie pigmentu, a ja im staram się wierzyć.

Tego dnia wraz z małą walizką, do której włożyłam jedyne moje rzeczy - szczotkę do włosów, kilka białych koszulek i tomik poezji - jedyne rzeczy, jakie miałam po matce. Na wejściu do domu dziecka powitał mnie wychodzony mężczyzna, potwornie wysoki.
-Ohhhh, ty pewnie jesteś Shurelia! Tak miło mi cię poznać!
Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak sztucznego uśmiechu. Był wręcz straszny.
-Jestem pan Robert - kontynuował - jestem dyrektorem tego sierocińca! - Mówił to z radością, jakby było to centrum rozrywki czy plac zabaw. A, i musicie coś o mnie wiedzieć - ja nie śpię. Przez połowę życia myślałam, że wszyscy tak mają, ale gdy zorientowałam się o prawdzie, postanowiłam zachować to w tajemnicy. Naprawdę byłam dziwna.

Pan Robert zaprowadził mnie do pokoju - który okazał się być jednym z najgorszych, w jakim kiedykolwiek przebywałam. Ściany były żółte, brudne i pełne pajęczyn. Mogłam się z tym pogodzić, ale prawdziwy strach budziła podłoga - czysty beton pełen zatoponich w nim kamieni, po którym normalnie laziły muchy. W kącie zobaczyłam karalucha.
-Umm... Dziękuję - wydukałam
-Nie ma za co! - jego twarz ponownie rozjaśnił sztuczny uśmiech - A, i panno Shurelio, proszę nie wychodzić do wieczora z pokoju, zamierzają zjawić się chętni ludzie do adopcji, a pani wygląd mógłby ich... Przestraszyć.

Zamarłam. W sercu znów zagościło znane poczucie nienawiści, mimo że zwykle panowała tam pustka.
-Słucham?!
-Och, to tylko jeden wieczór! -sztuczny uśmiech nie znikał z jego twarzy - potem może będziesz móc wychodzić... Na jakiś czas. Umm... Przydałaby mi się kawa, strasznie się zmęczyłem. Powinniem iść na zasłużony urlop! W końcu! - Zaczął iść w stronę drzwi, gdy już miał je otworzyć upadł bezwładnie na podłogę.

Niepewnie zbliżyłam się do jego. Oddychał, był jednak pogrążony w głębokim śnie. Jak zwykle gdy przebywałam w towarzystwie śpiącego człowieka, ogarnęły mnie jego uczucia i myśli - te wykazały nudę, chciwość i głód. Miałam dość. Zamiast go wynieść na zewnątrz, podeszłam do okna. Otworzyłam je - było na pierwszym piętrze, mogłam skoczyć. Już się przymierzałam, gdy przypomniałam sobie o walizce. Rzuciłam ja pierwszą na trawę pod oknem, po czym sama skoczyłam. Wylądowałam niezgrabnie, ale przeżyłam. Wzięłam walizkę i zaczęłam odchodzić.
-Hej! Co ty robisz?!
W duchu podziękowałam za wrodzone szczęście, a raczej jego brak. To ogrodnik.
-myślisz, że możesz tak skakać z okien i uciekać? -krzyczał- Wracasz tam do po-
Wtedy stało się coś dziwnego. Stanął w miejscu, całkowicie się nie poruszając. Jakby czas się zatrzymał.


-Fascynujące, prawda? - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się. Moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna, wyglądający na 30 parę lat, o dziwo ubrany w piżamę. Ale nawet w niej wyglądał nieźle.
-Shurelio, nieźle ci idzie. W sumie zawsze wiedziałem, że będziesz wyjątkowa...
-Słucham? - to było conajmniej dziwne - Kim jesteś?
-Zupełnie jak matka! Nigdy nie pozwoli dokończyć wypowiedzi. Jestem Hypnos.
Coś zaświtało mi w głowie. Hypnos, Bóg snów.
-Ciekawe imię. Skąd znasz moje? - zapytałam nieufnie
-Jestem twoim ojcem - powiedział to normalnie, wręcz beznamiętnie, jakby oznajmiał "wieloryby żyją w wodzie", czy coś równie oczywistego. Zatkało mnie. Zjawia się jakiś typ o imieniu jak bóg, i mówi że jest moim ojcem. Interesująco.
-Jestem sierotą -przypomniałam - mój ojciec zginął w pożarze z matką, tak mi mówili.
Hypnos się zaśmiał. Był to melodyjny śmiech, kojarzył się z kołysanką.

-Ja jestem twoim ojcem. Twoją matką była pewna kobieta z Nowego Jorku. Kochałem ją. Nie sądzę, że mi uwierzysz, ale jestem TYM bogiem snów. Przyśniłaś mi się, i tak powstałaś. Ale nie pozwolę cie dłużej narażać. Juz nie. Wysyłam cię w miejsce dla takich jak ty, pół bogów. Proszę, Shurelio rozwijaj swoje moce. Ty będziesz tą najlepszą.
Po tych słowach świat zawirował. Przyćmiło mnie, nagle znalazłam się w lesie w otoczeniu jakichś dzieci i nastolatków. Mieli broń. Czyżby harcerze? Gapili się na mnie, rozległy się szepty. W sumie właśnie pojawiłam się z nikąd.
Jakiś chłopak wystąpił na przód. Miał czarne włosy i bladą twarz, za nim wyszedł jakiś blondyn.
-Czy to... Ona? Ta przepowiedziana?
W tym momencie było już za dużo. Może nie potrzebuję snu, ale zemdlałam.

  * * *
ZDĄŻYŁAM PRZYNAJMNIEJ ZAŁOŻYĆ BLOGA.

Pisałam to dawno, na pewien konkurs. Uhm, wygrałam, a jako iż postać Shurelii nie dawała mi spokoju, musiałam to wstawić. Jestem tak zafascynowana tą postacią i jej możliwościami, że po prostu muszę o tym napisać. Plan w głowie - jest! Brzmi całkiem dobrze. Ale czy dobrze to napiszę to się okaże ;-;